Czarnobyl: co dawali do picia po wybuchu w elektrowni
Autor Michalina Kobla - 12 Sierpnia 2019

Czarnobyl: co dawali do picia? Popularny mit, który krąży od dekad

Czarnobyl: co dawali do picia? W Polsce owianym niemałą tajemnicą napojem, który trafił do ponad 18 milionów obywateli, był płyn Lugola. Co ciekawe, naukowiec odpowiedzialny za rozpoczęcie akcji, prof. Zbigniew Jaworowski dziś rozprawia się z popularnym, krążącym od dekad mitem na temat tej niecodziennej sprawy.

Czarnobyl: co dawali do picia? Odpowiedzią jest płyn Lugola, czyli wodny roztwór czystego jodu w jodku potasu. Ma przede wszystkim działanie odkażające, ale stosuje się go także przy leczeniu niektórych chorób tarczycy. Po wybuchu w elektrowni jądrowej w Czarnobylu w 1986 roku podano go ok. 18,5 mln Polaków, przeprowadzając największą w historii świata akcję profilaktyczną. Inicjatywa powstała na wniosek specjalistów z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, w którym pracował wówczas profesor Zbigniew Jaworowski. Płyn Lugola miał zapobiec wchłanianiu przez organizmy obywateli radioaktywnego izotopu jodu i ochronić ich przede wszystkim przed rozwojem raka tarczycy.

Czarnobyl: co dawali do picia?

Osoby, które wówczas przyjęły roztwór, wspominają go głównie przez pryzmat bardzo złego smaku. Był gęsty, cierpki, miał dziwny kolor. Tomek Matusiak opowiedział w rozmowie z TVP Info, że pamięta, jak dzieci wymiotowały przed przychodnią lekarską, gdyż płyn smakował aż tak źle. Wówczas ludzie nie przejmowali się jednak tymi aspektami, próbując ochronić swoje zdrowie za wszelką cenę.

Co ciekawe, Onet przeprowadził długi wywiad z prof. Zbigniewem Jaworowskim, w którym ten wspominał, jak dokładnie wyglądało planowanie akcji podania Polakom płynu Lugola. Naukowiec przyznał, że gdy po raz pierwszy usłyszał o wzroście poziomu promieniowania, od razu pomyślał o rozpoczęciu wojny jądrowej. Później okazało się jednak, iż nie miał racji. Co zrobił Jaworowski, gdy tylko dowiedział się o zaobserwowanych zmianach?


"Pobiegłem do dyrektora CLOR i poprosiłem go, żeby natychmiast zawiadomił prezesa Państwowej Agencji Atomistyki (PAA), że mamy do czynienia z najwyższą w historii aktywnością promieniowania beta i może to być albo wojna jądrowa, albo przypadkowy wybuch, albo awaria reaktora, albo cholera wie co. Wspomniałem jednak, że to wszystko idzie do nas ze wschodu i może to go sparaliżowało. Powiedział wtedy: "Ja nikomu nic nie będę meldował. Jak chcesz, to sobie melduj sam". (...) W końcu to ja podniosłem słuchawkę i zadzwoniłem do prezesa, który akurat oprowadzał grupę młodzieży po reaktorze w Świerku. Przedstawiłem mu sytuację i powiedziałem, że właśnie filtrujemy kilkadziesiąt kubików powietrza, żeby zbadać skład izotopowy pyłu, który do nas dolatuje. A on odpowiedział: "To dobrze, to mierzcie, a jak czegoś się dowiecie, to mi przekażcie" i jak gdyby nigdy nic wrócił do młodzieży. Chyba nie całkiem zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji."

Depresja i najbardziej szkodliwe mity. Co trzeba wiedzieć o dotyczącym 1,5 mln Polaków problemie?Depresja i najbardziej szkodliwe mity. Co trzeba wiedzieć o dotyczącym 1,5 mln Polaków problemie?Czytaj dalej

Podczas przeprowadzonych badań Jaworowski dowiedział się, że na pewno nie wybuchła wojna jądrowa. Jak wspomina, przyjął to z ogromną ulgą. Chwycił jednak za telefon, aby informacje o obserwacji dotarły do władz, po czym zaczął obliczać, jakie dawki radioaktywnego jodu-131 może przez promieniowanie przyjąć ludność.

"Międzynarodowe organizacje wyznaczały limit tej dawki dla tarczycy na pułapie 50 milisilvertów (mSv). Z naszych wyliczeń wynikało, że możemy go przekroczyć nawet kilkaset razy, a wciąż nie wiedzieliśmy, co dokładnie się na tym wschodzie dzieje i jak długo potrwa. Tam był Związek Radziecki, a z niego żadna wieść nie dochodziła. (...) Podczas wykonywania wyliczeń wciąż miałem ustawione radio na odbiór BBC. W pewnym momencie, może koło godziny 16, podano informację, że nastąpił wybuch reaktora w Czarnobylu."

Prof. Jaworowski wieczorem wrócił do domu z pomysłem podania płynu Lugola ludności, a przede wszystkim dzieciom, których organizmy są szczególnie narażone na poważne skutki promieniowania. Nad ranem, około godziny 4:30 został niespodziewanie i pilnie wezwany na posiedzenie rządu, w którym uczestniczyła także generalicja. Chociaż początkowo plan naukowca był traktowany z dystansem, a niektórzy obecni na spotkaniu twierdzili, że żadnego promieniowania nie ma, ostatecznie zebrani zgodzili się na przeprowadzenie akcji.

"Wtedy ciekawy komentarz wygłosił ówczesny Minister Obrony Narodowej, jak się później przekonałem wyśmienity generał, Florian Siwicki. Powiedział: "Proszę pana, ciągle nam pan mówi o tym jodzie, ale skoro zmierzyliście go w Warszawie i Mikołajkach, to skąd pan wie, że tak samo jest w Krakowie?". Nie wiedziałem, że jest ministrem, bo nigdy nie powiedziałbym mu tego, co wówczas usłyszał ode mnie. Widziałem tylko po mundurze, że jest generałem, i odpowiedziałem mu żartem: "Panie generale, żeby było co innego w Krakowie, niż jest w Warszawie, to tam na górze, skąd lecą na nas radioaktywne pyły, musiałyby siedzieć aniołki z miotłami i rozganiać różne atomy na prawo i lewo". Wszyscy wybuchli śmiechem i w chwilę potem zatwierdzili zastosowanie jodu stabilnego bez dalszych dyskusji."

Decyzja została podjęta stosunkowo szybko, zatwierdził ją gen. Jaruzelski, który przybył na spotkanie na chwilę, ok. godziny 6:00. Gdy tylko działacze zatwierdzili rozpoczęcie akcji, zaczęło się podawanie płynu Lugola ludności. Łącznie trafił do ok. 18,5 mln osób. Kraj był wówczas doskonale przygotowany na podobne okoliczności, co ułatwiło koordynację planu. Samego roztworu przygotowano nadzwyczajnie wiele, gdyż zakładano, że w przypadku ewentualnego ataku jądrowego część zapasów zostanie zniszczona.

"Mieliśmy go wtedy tyle, że wystarczyłoby i dla stokrotnie większej liczby ludzi. A to dlatego, że przygotowując strategię ochrony ludności na wypadek wojny jądrowej, zaopatrzyliśmy w jod wszystkie apteki w kraju. Wtedy na Zachodzie istniały konkretne plany ataku jądrowego na Polskę. Według naszych obliczeń w takim ataku mogło zginąć 80% ludności. Próby przemieszczania ludności nic by nie dały, ponieważ informację o ataku można było uzyskać co najwyżej 15 minut przed nim. Najlepszym sposobem na ograniczenie strat było zalecenie, aby ludność kryła się w piwnicach swoich domów. Następnie, już po ataku, powinna przyjąć jod stabilny. W ten sposób można było ograniczyć straty do 20% zabitych. Przyzna pan, że było o co walczyć. Dlatego też nie w magazynach centralnych, lecz we wszystkich aptekach w Polsce rozmieszczono zapasy jodu stabilnego w ilości 100 dawek na obywatela."

Bezwzględna potrzeba podania płynu Lugola Polakom okazała się mitem

Z perspektywy czasu prof. Jaworowski stwierdził, że wskutek promieniowania po wybuchu w Czarnobylu nie zmarł żaden mieszkaniec naszego kraju. Według wyliczeń Komitetu Naukowego Narodów Zjednoczonych do Skutków Promieniowania Atomowego (UNSCEAR) "średnio każdy Polak otrzymał w pierwszym roku po Czarnobylu dawkę promieniowania w wysokości 0,3 mSv, a w ciągu kolejnych 70 lat swego życia otrzyma dodatkowo 0,9 mSv. W tym samym okresie w wyniku promieniowania naturalnego każdy Polak otrzyma dawkę 170 mSv, a zatem dawka z Czarnobyla była nic nieznaczącym ułamkiem tego, co dostajemy od Matki Natury, jako że dużą część naturalnego promieniowania stanowi promieniowanie kosmiczne".

Z perspektywy czasu ekspert rozlicza się więc z mitem, według którego podanie płynu Lugola miało być nieodzowne i bezwzględnie potrzebne. Profesor przyznał, że "gdyby wtedy wiedział to, co wie dziś, uznałby podawanie jodu ludności za zbędne". Tuż po wybuchu Jaworowski oraz jego współpracownicy mieli jednak niewielką wiedzę na temat tego, co dokładnie wydarzyło się w Czarnobylu. Ich ówczesne obliczenia wskazywały, że przewidywana dawka promieniowania będzie nieporównywalnie większa od tej, która wystąpiła w rzeczywistości. Co ciekawe, naukowiec podzielił się także wynikami badań, które rzucają całkowicie nowe światło na następstwa tragicznych zdarzeń z 1986 roku:

"W 1988 roku, a więc dwa lata po Czarnobylu, pojawiły się w Szwecji wyniki badań na pacjentach, którzy dla celów diagnostycznych otrzymywali dawki tego samego jodu-131, który przyszedł do nas z Czarnobyla. Okazało się, że wśród 23 000 pacjentów, którym podawano dawki jodu wielkości od 1000 do 40 000 mSv, nie nastąpił żaden wzrost nowotworów w ciągu kolejnych 10 lat. Wręcz przeciwnie, wśród tych ludzi nastąpił deficyt nowotworów o 38% w stosunku do populacji szwedzkiej, która nie dostawała jodu-131. Inne badania potwierdziły szwedzkie wyniki. Wniosek: czarnobylskie promieniowanie o ile miało jakiś wpływ, to był to wpływ ochronny."

Źródła: Onet, TVP Info, mp.pl

Następny artykułNie przegap żadnych najciekawszych artykułów! Kliknij obserwuj antyfake.pl na: Google News